ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

29 sierpnia 2015

JAR - Dawny skład amunicji i materiałów wybuchowych

Wrzosy. 
 JAR, czyli dawną Jednostkę Armii Radzieckiej w Toruniu, mimo upływu lat i znaczących zmian jakie zaszły ostatnimi czasy na tym terenie, wciąż spowija mgła tajemnicy i legend. Przez blisko 46 lat niewielu Polaków przekroczyło bramę jednostki, którą radzieccy towarzysze pilnowali niczym amerykanie Fort Knox. Zdarzało się, że uzbrojeni po zęby strażnicy, pod byle pretekstem otwierali ogień do Polaków. Jedna z legend głosi, że pod ogrodzeniem, po polskiej stronie, wartownik zastrzelił grzybiarza (nie udało mi się zweryfikować tej historii). Dużo bardziej pewniejsza wydaje się być opowieść kolejarzy ze stacji Toruń Północny, którzy obsługiwali transport tajemniczych ładunków na teren JAR-u.
Lokomotywa z kilkoma wagonami towarowymi kilka minut temu wyjechała z bocznicy Dworca Północnego i ospale toczyła się po torze. Powoli zbliżali się do "czerwonej strefy", którą w 1945 roku ustanowili Rosjanie - wiedział o tym zarówno maszynista, jak i jego pomocnicy; wiedziało o tym całe miasto, dlatego mało kto zapuszczał się w te rejony. Drut kolczasty, kilka wartowni, punkty obserwacyjne i piesze patrole pilnujące, aby nikt nie przedarł się na teren Jednostki Armii Radzieckiej, ani z niej nie wyszedł, działały odstraszająco i zniechęcająco.

Pociąg jechał wzdłuż ogrodzenia. Maszynista dostrzegł wartownika spacerującego przy płocie. Na pierwszy rzut oka było widać, że to człowiek ściągnięty tu z dalekiego wchodu Związku Radzieckiego. Jego tępy wyraz przylepiony do płaskiej twarzy, małe rozbiegane oczka doskonale ilustrował osobnika, najprawdopodobniej, mongolskiego pochodzenia. Był to obraz człowieka prymitywnego i okrutnego. On i jemu podobni kamraci nie byli w stanie rozróżnić dobra od zła. Liczyła się tylko dominacja, dzika chęć mordu i gwałtu powstrzymywana tylko i wyłącznie ogrodzeniem z drutu kolczastego oraz strachem przed oficerami radzieckimi.

Jeden z pomocników maszynisty wychylił się z lokomotywy i krzyknął coś do wartownika. Hałas jaki panował w maszynie zagłuszył jego słowa, tak więc maszynista nie dosłyszał, co jego współpracownik powiedział. Dostrzegł jednak mongoła ściągającego karabin z ramienia. Dobrze wiedział co to oznacza. Zdążył jeszcze krzyknąć "padnijcie!", sam też zdążył się schylić, gdy lokomotywa została ostrzelana jedną krótką serią. Jakaś zabłąkana kula rykoszetem przeleciała nad głową pomocnika i utkwiła w suficie. Dzwoniło im w uszach, serca waliły jak oszalałe, a lokomotywa, chwilowo, prowadziła się sama. Odjechali spory kawałek nim maszynista zdobył się na odwagę i wstał z podłogi. Zerknął na pozostałych - wszyscy byli cali. Głupi mają szczęście - pomyślał i z wciąż trzęsącymi się dłońmi wrócił za stery swojej lokomotywy.
Teren, gdzie teraz powstaje nowe osiedle na Wrzosach, a być może - w przyszłości - całkowicie nowa dzielnica, już przed I wojną światową należał do wojska. W 1909 powstała tu fabryka amunicji i magazyny zakładów zbrojeniowych, które w 1920 r. przejęło Wojsko Polskie. Wtedy, zajmowany teren był nieco szczuplejszy. Dopiero po II wojnie światowej, gdy do Torunia weszli Rosjanie, na ich potrzeby, poszerzono obszar. 

Dawny radziecki skład amunicji został opublikowany w cyklu Miejsca, których już nie ma, nieco na wyrost. Pozostałości po JARze można jeszcze znaleźć, ale jest kwestią czasu nim znikną na dobre. Najbardziej charakterystyczny jest z pewnością bunkier przypominający hangar, z którym wiąże się kilka legend lub - wręcz - bajek. Jedna z nich mówi o samolocie odrzutowym, z tym, że na terenie jednostki nigdy nie było pasa startowego, a najbliższe lotnisko znajdowało się na terenie dzisiejszego Centralnego Cmentarza Komunalnego. Z innej legendy dowiemy się, że, skoro nie było pasa startowego, to w "hangarze" stała maszyna do pionowego startu. Helikopter? A może ruscy ukradli nazistom V7? ;) Kolejna miejska legenda mówi o pojazdach z głowicami atomowymi... No niestety, Toruń to nie Borne Sulinowo, ruscy nie zbudowali tu tajnego kompleksu podziemnego, a owy "hangar" był najprawdopodobniej remizą dla wozu strażackiego, który w bomboskładzie musiał być pod ręką.
Bunkier z racji swojego nietypowego, jak na toruńskie warunki, kształtu, siłą rzeczy pobudza wyobraźnię, prawda jednak bywa zaskakująco prozaiczna i mało atrakcyjna.
Tuż obok "hangaru" jest jeszcze jeden bunkier. Składa się z dwóch długich komór i jednego małego pomieszczonka, który równie dobrze mógł być wartownią co wychodkiem. Nie znalazłem informacji, co do konkretnego przeznaczenia powyższej nieruchomości.
Z uwagi na bardzo ubogą wiedzę nt. tego miejsca, mile widziane będą komentarze i maila, dzięki którym wspólnie może uda się uzupełnić wiedzę.

Cofnijmy się teraz do lat 2009-2010. Poniższe zdjęcia pochodzą właśnie z tego okresu. Wtedy teren wyglądał zgoła inaczej. Mniej więcej przy dzisiejszej ul. Watzenrodego stały trzy koszarowce, za drogę robiła betonowa wylewka, a bardziej na północy znaleźć można było kolejowe rampy rozładunkowe. W czasach sowieckiej prosperity po terenie jednostki kursowała kolejka wąskotorowa, a co się tyczy zabudowy: był podział na część administracyjną i stricte wojskową. Dziś, bez starych planów, trudno znaleźć wszystkie miejsca, zresztą większość i tak nie istnieje. Te resztki, które widzicie na zdjęciach powyżej również - lada chwila - przejdą do historii. Gdy w 1991 roku Toruń opuszczali Rosjanie, zabrali ze sobą wszystko co wartościowsze. Część wywieźli pociągami, część odleciała śmigłowcami, a resztę rozkradli Polacy. Należy zaznaczyć, że proces grabieży był bardzo szybki i zorganizowany. Gdy w 2009 roku przyjechałem tu po raz pierwszy zastałem jedynie wartownię przed bramą wjazdową, trzy koszarowce i sąsiadujące z nimi bunkry. Przy dawnym głównym wejściu na teren jednostki straszyła tablica zakazująca wstępu i ostrzegająca przed niewybuchami. Faktycznie takowe były na tym terenie i to nie mało. Tylko na pasie drogowym drogowcy wykopali ponad 600 różnego rodzaju granatów, pocisków artyleryjskich i innych niewybuchów.
Prace budowlane na JARze idą pełną parą, chociaż terenu do zabudowy wciąż jest wiele. Łącznie cały obszar liczy 417 ha. Plan zagospodarowanie przestrzennego przewiduje, że na 50 ha powstanie zabudowa wielorodzinna, z kolei na 39 ha jednorodzinna, następne 22 ha przeznaczono na działalność komercyjną i publiczną czyli m.in. sklepy, szkoła, przedszkole i kościół. Będzie również część przemysłowa, na ten cel zarezerwowano 57 ha od strony ul. Grudziądzkiej. Na pewno nie zabraknie terenów zielonych. Na 90 ha pozostanie las, 78 ha to zieleń parkowa wewnątrz osiedla i tereny sportowe. Zostało nam jeszcze 81 ha - tyle zajmą wszystkie drogi, chodniki i ścieżki rowerowe. W planach jest również pociągnięcie linii tramwajowej, ale na to przyjdzie pewnie trochę poczekać.
To co zostało po Jednostce Armii Radzieckiej nie ma znaczącej wartości historycznej, ani (tym bardziej) architektonicznej, toteż nikt nie wychyla się, aby bronić tego miejsca. Ja też nie mam zamiaru. Liczę na to, że dzięki planom zagospodarowania północnych rubieży Wrzosów miasto zyska na atrakcyjności i przyciągnie nowych inwestorów, a powyższe obrazy przejdą do historii (część już przeszła).
Pamiętam jak sześć lat temu byłem tu po raz pierwszy... było to dwa rowery i trzy aparaty temu. Mały kieszonkowy "soniacz" służył mi przez kilka lat i był świadkiem niejednego spotkania, kilku gróźb typu: "jak pan nie przestanie fotografować, to zadzwonię po policję" (a to sobie dzwoń, ciulu jeden z drugim - 997 albo 112, jakbyś zapomniał) oraz kilku zabawnych sytuacji, o których może kiedyś opowiem. Tak czy inaczej... W trakcie pierwszej sesji zdjęciowej na JARze, gdy wydawało mi się, że jestem zupełnie sam, nie wiadomo skąd i kiedy zjawił się starszy jegomość na składaku (patrz zdjęcie powyżej). Zatrzymał się obok. Błotnik zatrzeszczał, kierownica zaskrzypiała. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Spojrzał najpierw na mnie dzierżącego w dłoni aparat, a potem na jeden z koszarowców, który przed chwilą fotografowałem. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie z domieszką ironii.
- Po co pan fotografuje to ruskie ustrojstwo? Przecie to brzydkie jest - wypalił w końcu.
- No brzydkie - zgodziłem się z jego jednoznaczną oceną - ale w tej brzydocie jest coś interesującego.
- Etem - zbył mnie ręką i odjechał.
Sześć lat później pokazuję Wam te zdjęcia jako historyczne. Baraków nie ma, podobnie jak drogi, po której sunie starszy pan na swoim jednośladzie. Od tamtego czasu otoczenie zmieniło się nie do poznania, do tego stopnia, że gdy na początku lipca br. przyjechałem tu po pięciu latach przerwy, przez dłuższą chwilę nie mogłem znaleźć hangaru. Nie wiedziałem jak do niego dojechać, ponieważ układ ulic się zmienił, powstały nowe, a fragment Polnej został przebudowany.

Już na sam koniec chciałbym polecić Wam wpis na blogu Immigration in Reverse, który zahacza zarówno o JAR jak i Dworzec Północny, a konkretnie traktuje o relacjach jakie panowały pomiędzy oficerami AR, a polskimi kolejarzami.

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R