| KSIĄŻKI |
W zeszłym tygodniu do księgarń w całej Polsce trafił mroczny thriller Roberta Małeckiego Najgorsze dopiero nadejdzie. To pierwsza część trylogii osadzonej w współczesnym Toruniu i – moim zdaniem – najlepszy debiut od czasów Domofonu Zygmunta Miłoszewskiego.
Ale zacznijmy od początku… Z debiutami bywa różnie. Niekiedy hucznie reklamowane, okazują się nie warte promocji w Carrefourze, inne z kolei są dobrze napisane, ale są jakby kalką tysięcy innych – wydanych już wcześniej – powieści. Dlatego też, do każdego debiutu podchodzę z rezerwą, niczym do nowej potrawy. To zawsze przypomina grę w „orzeł czy reszka” i szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, albo ci zasmakuje, albo nie; albo książka cię porwie i zarwiesz noc, żeby ją przeczytać, albo przewertujesz kilkadziesiąt stron i uznasz, że to shit i właśnie wyrzuciłeś kasę w błoto. Tak, wiem, to klasyczne podejście Jacka Reachera, ale po przeczytaniu kilkunastu powieści z jego udziałem, facet – siłą rzeczy – ma na mnie jakiś wpływ. Wróćmy jednak do Pana Małeckiego i jego pierwszej powieści…
Nie ukrywam, że do kupienia Najgorsze dopiero nadejdzie skłonił mnie lokalny patriotyzm – tak, chyba tak to można nazwać, bo przecież nie co dzień Toruń trafia na karty powieści, a i nasze miasto nie jest jakimś wielkim zagłębiem pisarzy, choć paroma możemy się pochwalić. Uznałem – i tu z kolei odezwała się sympatia do torunian – że skoro „naszemu” udało się wydać pierwszą powieść, to wypadałoby ją przeczytać. Pomyślałem sobie: jak będzie niewypał, to będę siedział cicho, nie napiszę ani słowa i spróbuję zapomnieć, ale po cichy liczyłem na miłe zaskoczenie. I tu budzi się kolejna złota myśl Reachera: „Licz na najlepsze, szykuj się na najgorsze”. I, jak bonie dydy, nie przeliczyłem się.
Choć powieść reklamowana jest jako kryminał, to jednak czytając, odniosłem wrażenie, że więcej tu thrillera, niż rasowego kryminału. Zawiedzie się ten, kto liczy na poćwiartowanego czy wypatroszonego trupa „na dzień dobry” i błyskotliwych śledczych rozwiązujących zawiłą zagadkę. W Toruniu Roberta Małeckiego, policjanci odgrywają role wręcz epizodyczne, a głównym bohaterem jest dziennikarz Gazety miejskiej Marek Bener. Poznajemy go w momencie, gdy wraca z Berlina do Torunia. W stolicy Niemiec, sprawdzał pewien trop związany z zaginięciem żony. Marek bezskutecznie szuka jej od kilku lat. To poboczny wątek powieści, który – jak podejrzewam – rozkwitnie w kolejnych częściach trylogii. Sam Bener, to wymierający gatunek dziennikarza, który naprawdę kocha swój zawód i jest dobry w tym, co robi. To facet z krwi i kości, który i zaklnie, gdy trzeba, ale i potrafi być wrażliwy. Lubi Dżem (ten zespół, a nie produkt spożywczy), swoją teściową (serio, ale to dobra kobieta i każdemu życzę takiej teściowej) oraz – na swój sposób – Toruń, chociaż jednocześnie jest świadom patologii, jakie napędzają miejską machinę.
Czytając powieść Najgorsze dopiero nadejdzie, ani przez moment nie odniosłem wrażenia, że mam przed oczami tekst debiutanta. Robert Małecki w żadnym razie nie przypomina żółtodzioba, wręcz przeciwnie – skroił rewelacyjny thriller na miarę mistrzów gatunku. A wierzcie mi, że czytając kilkadziesiąt książek rocznie, jestem coraz bardziej wybrednym czytelnikiem. Powieść Małeckiego, to nie tylko powiew świeżości na półce z kryminałami, ale i kawał wybornej beletrystyki, którą pożera się niczym ulubioną pizzę. Czytając, czułem, że obżeram się do granic przyzwoitości. Piszę o tym wprost, bo wiem, że opychałem się literaturą wyśmienitą.
Robercie, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.