Sobota. Kolejny słoneczny poranek. Pół lipca psioczyłem, że pochmurno, że zimno, że generalnie lato do dupy, a tu proszę – Lato ponownie zawarło koalicję ze Słońcem i w większym lub mniejszym stopniu daje nam się we znaki. Ale to dobrze. Lato powinno być gorące, tak jak zima zimna i śnieżna. To kwestia równowagi i rytmu, według którego funkcjonujemy, niestety w ostatnich latach mocno zaburzonymi przez ocieplenie klimatu czy jakkolwiek to nazwiemy. W te ciepłe dni jedni jadą przez pół Polski, aby tłoczyć się, jak te sardynki w puszcze, na plaży, inni wybierają kierunek odwrotny i przemierzają górskie szlaki, jeszcze inni poszukują szczęścia za granicą. Ja zdecydowałem się na aktywne spędzenie soboty – na dwóch kółkach, na góralu Zenku. Dlaczego Zenek? A dlaczego by nie? Imię dla roweru dobre, jak każde inne. Wcześniej był Józef, ale go ukradli, złodziejowate skurwysyny. Miałem też Baśkę (bo to damka była), ale szybko się rozklekotała i służy teraz na przeszczepy dla Zenka. Zenek, to też nie jakieś cudo techniki za 10 tyś. zł. Kupiłem go z promocji w „kerfie” i po tym, jak włożyłem w niego drugie tyle, ile za niego zapłaciłem, można powiedzieć, że jestem z niego zadowolony. Jeżdżę nim głównie po mieście, ale coraz częściej zdarza mi się wyjechać nim poza granice administracyjne Torunia. Tym razem wybrałem kierunek zachodni/prawobrzeżny. Celem głównym był Zamek Bierzgłowski. Już raz tam byłem, niemal dokładnie cztery lata temu, pod koniec lipca 2013 roku. Wówczas z Dworca Wschodniego pojechałem szynobusem do Łysomic, a stamtąd już rowerem przez Piwnice do Zamku Bierzgłowskiego. Tym razem wybrałem nieco inną trasę i bez kolejowych wspomagaczy. Od początku do końca miała to być wyprawa rowerowa, licząca 51 km.
Punktem wyjścia, na potrzeby niniejszej relacji, niech będzie
Sanktuarium Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II na Starotoruńskim Przedmieściu. Tego ranka elektroniczne dzwony wybijały mix katolicko-narodowych przebojów na czele z „Barką” i polonezem z „Pana Tadeusza”. Zdecydowanie wolę wersje instrumentalne, a nie „wybimbane”, ale to już kwestia gustu. Moją uwagę zwrócił nie tylko tłum ciągnący do kościoła Rydzyka, ale przede wszystkim budynek restauracyjny stojący przed świątynią. Gdy byłem tu rok temu robić materiał o tym miejscu, jeszcze go nie było. Ale obecność restauracji jest zupełnie zrozumiała, wszak ciężko się skupić na modlitwie, gdy zespół Kiszki & Pusty Brzuch wygrywają ciężkie hardrockowe brzmienia.
Cichą i spokojną ulicą Starotoruńską dojeżdżam do pętli autobusowej „Port Drzewny”, tuż obok Towimoru. Po prawej stronie da się zauważyć schodki biegnące do ogródków działkowych „Stoczniowiec”. Po zejściu na dół zobaczyłem także niepozorną drogę wiodącą do wsi Stary Toruń – mojego pierwszego przystanku.
Droga ma już swoje lata, ale połatana trzyma się nieźle. Może dlatego, że ruch tu praktycznie żaden. A skoro tak, to idealny szlak dla rowerzystów, zresztą przebiega tędy Wiślana Trasa Rowerowa, o czym świadczą liczne tabliczki.
|
ulica Szeroka |
Po niespełna dwóch kilometrach, dojeżdżam do ulicy Szerokiej – głównej arterii Starego Torunia. Tak, Stary Toruń, niczym Stare Miasto, ma swoją ulicę Szeroką, ale nie znajdziecie tu ani starych kamienic, ani restauracji, ani butików z markowymi ciuchami, ani nawet jednego oddziały banku. Na TEJ Szerokiej dominuje pusta przestrzeń, którą tylko od czasu do czasu zakłócają domy jednorodzinne – ot, jakby błąd systemu.
|
kamień upamiętniający pierwotną lokację Torunia |
Stary Toruń… To tutaj wszystko się zaczęło. Nasza historia. Nasze dzieje. Dlatego chciałem zahaczyć o to miejsce. 28 grudnia 1233 r. Toruń i Chełmno otrzymali prawa miejskie. Dokumenty lokacyjne wystawili: wielki mistrz zakonu krzyżackiego Herman von Salza i mistrz krajowy Herman von Balk. Dziś mało już kto pamięta, że pierwotnie Toruń był tutaj – w Starym Toruniu i dopiero trzy lata później dokonano translokacji na dzisiejsze tereny. Jednak historia Torunia ma swój początek już wiosną 1230 roku, kiedy to na Kujawy przybył niewielki oddział krzyżacki dowodzony przez Filipa z Halle. Książę Henryk Mazowiecki najpierw poprosił Zakon Krzyżacki o pomoc w walce z pogańskimi Prusami napadającymi na te ziemie, a następnie podarował im niewielki gródek na lewym brzegu Wisły. Wkrótce siły zakonne Filipa z Halle wspomógł Herman von Balk ze swoim oddziałem. W 1231 rycerze zakonni przeprawili się przez Wisłę i stanęli w miejscu dzisiejszego Starego Torunia. Zapisy w kronikach mówią, że pierwszą „warownią” krzyżaków była korona starego dębu (patrz na mural). Dziś, na tyłach obelisku upamiętniającego pierwotną lokację Torunia, także rośnie stary dąb. Ale to nie ten sam. Uważa się, że pierwszy Toruń był nieco bliżej brzegu rzeki. Rycerze, bardzo szybko zagospodarowali zdobyty teren: usypali wały ziemne, które wzmocnili drewnianą palisadą. W późniejszych latach drewno zamieniono na cegłę, wyrósł też kościół Jana Chrzciciela. Jednak brzegiem od wieków rządzi jedna Królowa, która nie chciała mieć w swym sąsiedztwie rządnych władzy „braciszków”. Częste wylewy Wisły zrodziły konieczność przeniesienia Torunia w miejsce, gdzie jest do dziś. Choć stało się to w 1236 roku, to Stary Toruń jeszcze przez kilka dziesięcioleci pełnił rolę ważnego ośrodka państwa krzyżackiego. Dziś nie ma już śladu po pierwszym Toruniu, jest za to kamień upamiętniający początki naszego grodu, a także mural na ścianie remizy. Kreska do złudzenia przypomina tę z dzieła na Przedzamczu. Czyżby to ten sam artysta?
Okolice „toruńskiego pomnika”, to także dobre miejsce, aby chwilę odpocząć. Nie tylko dlatego, że można się tu poczuć jak u siebie, ale przede wszystkim jest gdzie usiąść – na tyłach obelisku znajdziecie drewniany stolik i siedziska. Stąd można podziwiać bocianie rodziny zamieszkujące dwa pobliskie słupy.
|
brama kościoła w Górsku |
Spod obelisku do kościoła w Górsku jest niewiele ponad dwa kilometry.
Ostatnim razem byłem tu w czasie trwania niedzielnej mszy, więc nie mogłem przyjrzeć się urokliwemu kościółkowi z 1613 roku. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to przepiękna brama kojarząca się z miejscem, do którego zmierzam – Zamkiem Bierzgłowskim.
Kościół wzniesiony jako ewangelicki, mocno oberwał w czasie potopu szwedzkiego. Właściwie został zrujnowany i w latach 1660-1674 odbudowany. Co ciekawe, w latach II Rzeczypospolitej, to właśnie Górsk był największym skupiskiem ewangelików w powiecie toruńskim, liczącym 1200 wiernych. Więcej miał tylko Toruń ze swoimi czterema parafiami. Wczesnobarokowy kościół kryje też wiele cennych zabytków, jak chociażby późnoromańska chrzcielnica z ok. 1230 roku, ambona z 1608, chór z organami z 1700, czy widoczny na zdjęciu ołtarz z 1727 r. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć całej świątyni. Obraz i pole kadru ograniczała krata. Więc nie pozostało nic innego, jak zmówić zdrowaśkę w intencji bezpiecznej wycieczki i obejrzeć kościół z zewnątrz.
Świątynia, katolicką została dopiero po wojnie. Otacza ją współczesny cmentarz, ale pod północną ścianą budowli, wyznaczono miejsce na lapidarium będące pamiątką po znajdującym się tu niegdyś cmentarzu ewangelickim. No właśnie… Z ewangelicką parafią w Górsku będzie związany także kolejny przystanek na mojej trasie.
4,5 km od kościoła, w środku lasu będącego częścią wsi Czarne Błoto, znajduje się zapomniany XIX-wieczny cmentarz ewangelicki, do którego prowadzi brama z pierwszej połowy XX wieku z zachowanymi krzyżami zwieńczającymi słupki. Do dziś zachowało się 40 mogił, w tym 11 dziecięcych. Moją uwagę zwrócił współczesny drewniany krzyż z oryginalnym styropianowym Jezusem z ciernistą koroną z kabla, będący swoistym centrum nekropolii.
|
brama cmentarza ewangelickiego w Czarnym Błocie |
W moich wycieczkach – jak zapewne zdążyliście zauważyć – ewangelickie cmentarze stanowią stały punkt.
W naszym sąsiedztwie jest ich wciąż całkiem sporo, niestety zapomniane i zdewastowane interesują jedynie zapaleńców ze Stowarzyszenia „Lapidaria” i takich przejezdnych, jak ja. To jednak niezwykłe miejsca, które warto odwiedzać. Są jakby księgą meldunkową (czy raczej odmeldunkową) dawnych mieszkańców zarówno Torunia (w Toruniu też mamy cmentarze ewangelickie, jak chociażby ten na
Rudaku), jak i okolicznych wiosek. Na tych starych nekropoliach czas biegnie inaczej, wolniej, a granica między światami żywych i umarłych, jest jakby cieńsza. No, dobra, nie kuszę losu, bo jeszcze coś przez tę granicę przeniknie, albo – co gorsza – to ja przejdę na drugą stronę i wpadnę prosto na łajbę Charona. I choć lubię rejsy, to przeprawa przez Styks nie jest moim marzeniem. Cmentarz w Czarnym Błocie zostawiam w tyle i jadę dalej.
Z cmentarza do granicy wsi Zamek Bierzgłowski mam 4 km. Droga biegnie wśród pól, łąk i lasów. Jest spokojnie, ruch właściwie zerowy. Droga kończy się skrzyżowaniem. Skręcając w lewo dojedziemy pod sam zamek, odbijając w prawo – dotrzemy przez leśny trakt do Torunia. Tamtędy będę wracał, ale najpierw trzeba osiągnąć główny cel podróży. Co skądinąd nie jest takie proste, bo do pokrzyżackiej warowni trzeba wjechać pod wielką i stromą górę. Wjechać, albo – co łatwiejsze – wejść, co też uczyniłem.
|
wieża bramna zamku |
Zamek dobywam w samo południe. Samotny jeździec i jego wierny rumak przejeżdżają przez wieżę bramną. Do tej sceny idealnie pasowałby kawałek Ennio Morricone ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Za kilka dolarów więcej” Sergio Leona, ale akurat zabrakło go w pamięci telefonu, więc jedyne co pozostało, to skorzystać z własnej pamięci i zagwizdać cicho kilka pierwszych taktów.
Pierwszy krzyżacki zamek wzniesiono tu w latach 1270-1305 na miejscu starego pruskiego grodu zdobytego przez zakon najprawdopodobniej w roku 1236. Pierwszym komturem zamku był Arnold Kropf.
|
ceramiczny portal z 1305 roku |
Z przedzamcza na zamek prowadzi przepiękny i bardzo cenny ceramiczny portal z roku około 1305. Płaskorzeźba przedstawia najprawdopodobniej scenkę z życia Krzyżaków. To najstarszy i najcenniejszy element całego zamku, a jednocześnie pamiątka po jego pierwszych lokatorach.
|
wejście główne do zamku |
W 1410 r. gotycki zamek został zajęty przez rycerzy Władysława Jagiełły. Polskie panowanie nie trwało tu jednak długo, bo już rok później, na mocy podpisanego pokoju toruńskiego, bierzgłowska warownia przeszła pod władanie miasta Toruń, czyli de facto Krzyżaków. Do Polski wróci dopiero 55 lat później, po II pokoju toruńskim z 1466 r.
|
dziedziniec |
Przez wieki zamek kilkukrotnie zmieniał właścicieli, był niszczony i odbudowywany. Neogotyckiego charakteru nabrał w 1860 r., kiedy to prywatny właściciel odbudował wieżę bramną i południowo-zachodnie skrzydło. W ręce Kościoła trafił w roku 1929. Najpierw został wydzierżawiony przez biskupa Okoniewskiego, a cztery lata później wykupiony na potrzeby diecezji. Mówi się, że biskup, aby zdobyć pieniądze na renowację zamku, chciał sprzedać pelpliński egzemplarz Biblii Gutenberga. Władze państwowe wydały nawet zgodę na to, aby cenna księga opuściła Polskę, ale sprawa przeciekła do prasy i zrobiło się zbyt głośno. Okoniewski w końcu nie sprzedał starodruku. Po wojnie zamek przeznaczono na Zakład Opieki Społecznej. W 1946 r. trafił tu – wygnany z Wołynia przez sowietów – biskup łucki Adolf Piotr Szelążek. Zmarł w 1950 i został pochowany w krypcie pod prezbiterium Kościoła św. Jakuba w Toruniu. Kuria Toruńska przejęła warownię dopiero w 1992 r. Po dekadach zaniedbań wiele było do zrobienia. Część remontów udało się przeprowadzić, kolejne wciąż są w planach.
Co warto zobaczyć na zamku? Na pewno kaplicę ze zniewalającym sklepieniem i piękną figurą Matki Bożej z Dzieciątkiem. Akurat miałem pecha i natrafiłem na chrzest, dlatego też musiałem sięgnąć do swojego archiwum i wydobyć zdjęcia wnętrz z roku 2013.
Można też zajrzeć do zamkowego ogrodu, do którego wiedzie przerzucony nad fosą stary most, jak również zejść do samej fosy (spokojnie, jest sucha jak w większości toruńskich fortów). W części głównej zamku jest też sala rycerska, ale tu znów miałem pecha, bo odbywała się tam jakaś konferencja, czy coś i nici z fotek, ale ciekawskich odsyłam do wujka Google.
Przez ponad godzinę spacerowałem po dawnych krzyżackich włościach, trochę odpoczywając i posilając się przed drogą powrotną. Zamek robi wrażenie i chyba trafił na dobrego zarządcę, bo prezentuje się bardzo dobrze.
Powoli zbieram się do wyjazdu. Przystaję jeszcze na chwilę w wieży bramnej, aby przyjrzeć się architektonicznym detalom: wnękom z finezyjnym układem cegieł i z otworami strzelniczymi, drewnianym belkom stropowym czy – także drewnianym – schodkom prowadzącym na wieżę. Przyjemnie tu i jakoś tak swojsko – toruńsko. Sam nie wiem czemu, bo przecież do Torunia kawał drogi. Może to kwestia krzyżackiej historii powiązanej z krzyżackim Toruniem? A może tego, że warownia należy do Diecezji Toruńskiej? Sam nie wiem, ale nie dziwię się, że miejsce to przyciąga piernikowych rowerzystów, których latem tu nie brakuje.
Droga powrotna już nie jest tak komfortowa. Jadąc leśnym traktem, nie brakuje dziur i nierówności. Jednak to tylko niespełna trzy kilometry, potem jest znacznie lepiej.
W leśnictwie Olek robię krótki przystanek. Jest tam ładny zakątek dla tych, co chcą odpocząć blisko natury. Dookoła pełno tablic o tematyce ekologicznej, są też drewniane wiaty i miejsce na ognisko. Dobrze się siedzi, ale czeka mnie jeszcze jeden historyczny przystanek.
Choć może tego nie widać, ale jestem już na terenie wsi Różankowo. Kilometr za leśnictwem Olek, po prawej stronie drogi stoi biało-zielony szlaban zagradzający dostęp do niepozornej leśnej ścieżki. Łatwo go minąć, nie rzuca się w oczy. Obok szlabanu dostrzegam charakterystyczny znak z dwoma mieczami i zniczem. To symbol Miejsca Pamięci Narodowej. Przechodzę obok szlabanu i wjeżdżam około 100 metrów w głąb lasu. Zza drzew wyłania się pomnik. Obok wysokiego stalowego krzyża powiewa polska flaga, jest też płyta z harcerską lilijką i słowem CZUWAJ i druga – bardziej leżąca – przypominająca nam o tragicznych wydarzeniach sprzed 76 lat. W tym miejscu, wiosną 1941 roku hitlerowcy rozstrzelali 30 harcerzy. Zamordowali, a potem spalili – ot, normalna praktyka niemieckich psychopatów, którą doskonale znamy chociażby z Barbarki. Okoliczne lasy, w promieniu kilku kilometrów, kryją też inne zbiorowe mogiły pomordowanych Polaków, ale to temat na zupełnie inną wycieczką, która już gdzieś się tli z tyłu głowy.
Teraz już na serio czas wracać do domu. Wiadukt kolejowy w Różankowie to znak, że jestem coraz bliżej Torunia, choć do domu jeszcze dobrych naście kilometrów. Ale co tam, dam radę. No, jak nie dam, jak dam!