ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

31 lipca 2015

Torunianin zwiedza... Łódź

I znów w drodze. To pierwszy, dalszy wypad od dłuższego czasu i w sumie nie planowany z jakimś szczególnie dużym wyprzedzeniem. Konkretny termin wyjazdu zapadł dzień wcześniej, kiedy rezerwowałem bilety. Tak więc bilety są, woda jest, rogaliki na śniadanko również, karta płatnicza i trochę gotówki, gdyby gdzieś nie można było płacić plastikiem. A! Jeszcze aparat. To najważniejsze. Świeżo naładowane akumulatory siedzą na swoim miejscu, a w plecaku jeszcze dwa rezerwowe zestawy, plus jeden zestaw baterii - tak na wszelki wypadek.

Z dworca autobusowego wyjeżdżam o 1:40. Jest środek nocy i moje miasto jeszcze śpi. Planowany czas dojazdu do Łodzi: 4:30.
Mimo wczesnej pory na dworcu autobusowym w Łodzi dość tłoczno. Stanowiska zdominowały PolskieBusy. Ja przyjechałem tym środkowym. Dochodzi 4:30. Dopiero po piątej mam autobus na Księży Młyn - to pierwszy przystanek na trasie wycieczki. Dzień zapowiadał się gorący i słoneczny. I taki był.

Korzystając z wolnego czasu, idę na dworzec kolejowy do biletomatu po "dobówkę". To wygodne i tanie rozwiązanie. Człowiek nie musi mieć ze sobą pliku jednorazowych biletów, nie martwi się, że jak źle wsiądzie, to straci niepotrzebnie parę złotych, a i może pozwolić sobie, aby podjechać gdzieś, choćby ten jeden przystanek. Po powrocie obliczyłem, że za bilety jednorazowe zapłaciłbym ponad 40 zł. Dobowy kosztował jedynie 12. Przy okazji - w czasie wyjazdów - nieoceniona staje się aplikacja Jak Dojadę, która wyszukuje dogodne połączenia komunikacji miejskiej. Nie trzeba nawet wiedzieć, gdzie się jest - wystarczy włączyć GPS i podać cel podróży. Resztę załatwia program.
Jest wpół do szóstej, gdy dojeżdżam do tej wyjątkowej dzielnicy. Księży Młyn niemal w całości zachowała swój oryginalny, XIX-wieczny charakter. Część budynków, to rozpadające się ruiny, jak chociażby ten widoczny na zdjęciu powyżej. W czasach świetności mieściła się tu przędzalnia Ludwika Grohmana.
Kompleks po drugiej stronie ul. Tymienieckiego miał więcej szczęścia. Zakład przemysłu bawełnianego należący ongiś do Karola Scheiblera istniał od 1855 roku. Biznes upadł w okresie międzywojennym. Najpierw I wojna światowa, a potem wielki kryzys sprawiły, że manufaktura Scheiblera przestała istnieć. W 2010 roku fabrykę przerobiono na lofty, a niską zabudowę przeznaczono na część handlowo-usługową.
Z Tymienieckiego skręcamy w Przędzalnianą. To również dawne tereny Scheiblera, który dla swoich pracowników zbudował osiedle kamienic. Tutaj, wciąż można spotkać gospodarzy uzbrojonych w stare poczciwe miotły. Klimat ulicy - wyjątkowy i niepowtarzalny.
A to już ul. Fabryczna. Po przeciwnej stronie Park Źródliska.
W parku Kilińskiego krótka przerwa na śniadanko. Początkowo myślałem, że będę jadł sam, gdy nagle na pobliskie drzewo wskoczyła wiewiórka, która ochoczo zabrała się do szamania czegoś bliżej niezidentyfikowanego, w każdym razie na orzecha mi to nie wyglądało. :)
Następny przystanek: Park Staromiejski. Nie przyjechałem tu dla fontanny, chociaż tęcza wyszła malowniczo. Po pierwsze: miałem czas do zagospodarowania; po drugie: chciałem spotkać się z Aleksandrem Kamińskim.
Chwilę mi zajęło szukanie pomnika. Będąc przy fontannie zapytałem pracownika sprzątającego park o drogę. Ten wysłał mnie nad staw. Później się okazało, że Kamiński siedział sobie jakieś 50 m od miejsca, gdzie zaczepiłem tego pracownika. No tak, ale staw też warto było zobaczyć, więc wprowadzenie w błąd zostało wybaczone. ;)
Aleksander Kamiński jak żywy. Pomnik odsłonięto w 2005 roku. Sam Kamiński - w pamięci Polaków -  istnieje głównie jako autor kultowych "Kamieni na szaniec". W konspiracji od października 1939 roku. Najpierw działał w zarządzie Komendy Głównej Szarych Szeregów, a później również w ZWZ-AK. Człowiek-legenda, którego książki sprawiły, że zacząłem interesować się historią Polski XX wieku.
Naprzeciwko Parku Staromiejskiego mamy miejsce wyjątkowe - Centrum handlowo-rozrywkowe Manufaktura. XIX-wieczne budynki fabryki Poznańskiego, to zderzenie przeszłości z teraźniejszością. Tutaj czerwona cegła i współczesne instalacje artystyczne uzupełniają się tworząc coś nietuzinkowego. Manufaktura skojarzyła mi się z fabryką Borna i Schütza na toruńskim Mokrem. Oczywiście w Łodzi jest znacznie większy teren, który został znacznie lepiej zagospodarowany, ale skojarzenie nasuwa się samo. Manufaktura robi wrażenie. To zresztą najpiękniejsze miejsce, jakie widziałem w Łodzi. Zresztą zobaczcie sami:
W Manufakturze byłem dobrą godzinę. Trafiłem na dobrym czas - większość sklepów i knajp było jeszcze zamkniętych, ludzi prawie wcale, więc nikt mi się nie wpierdzielał w kadr. ;) Dochodziła jednak 9, więc trzeba było jechać dalej - do pierwszego na liście muzeum.
 Ul. Zgierska 147. Plac Pamięci Narodowej i pomnik "Iglica na Radogoszczu".
Byłe więzienie Radogoszcz to jeden z oddziałów łódzkiego Muzeum Tradycji Niepodległościowych. O historii więzienia/obozu poczytacie na stronie muzeum [link]. Pokrótce: więzienie powstało w listopadzie 1939 roku. Przez pierwsze dwa miesiące przeszło przez nie jakieś 2000 osób, z czego ok. 500 skazano na śmierć w "procesach" w trybie doraźnym. Więzienie funkcjonowało w czasie całego okresu II wojny światowej, aż do pamiętnej nocy z 17 na 18 stycznia 1945, kiedy to uciekający Niemcy postanowili zlikwidować wszystkich więźniów. Najpierw zaczęto mordować ich w celach, a gdy zaczęli stawiać opór, budynek podpalono. Tej krwawej nocy zginęło blisko 1500 więźniów, ocalało jedynie 30. 19 stycznia do Łodzi wkroczyła Armia Czerwona.
Sale muzeum wypełniają eksponaty związane z samym więzieniem i okresem II wojny światowej w Łodzi. Na tyłach mieści się niewielka ekspozycja artylerii składająca się z radzieckich haubic i mniejszych armat - mało ciekawy dodatek i jakoś niepasujący do pozostałej ekspozycji.
Następny przystanek: Stacja Radegast. Muzeum składa się z budynku stacji powstałego w roku 1941 oraz długiego na 150 m betonowego tunelu, na końcu którego jest komin. Tunel i komin, symbolizujący krematorium, zaprojektował Czesław Bielecki, a więcej o Stacji Radegast przeczytacie na stronie muzeum [link].
Zaliczyłem jeszcze Muzeum przy Gdańskiej, ale okazało się najmniej ciekawym i najbardziej zaludnionym, więc zdjęć nie robiłem. Na koniec zabieram Was na kultową ulicą Piotrkowską.
I tu spore rozczarowanie. Spodziewałem się... No właśnie, czytając wcześniej co nieco o Piotrkowskiej, liczyłem na to, że ujrzę ulicę z klimatem, duszą czy, czort wie, czym jeszcze. Tymczasem zobaczyłem ciągnącą się przez ponad 4 km ulicę, która bynajmniej mnie nie porwała. Większość kamienic jest brzydka, a im dalej tym są w gorszym stanie. Momentami przypominała toruńskie Bydgoskie Przedmieście, innym razem warszawski Nowy Świat, ale i tak największy jej atut to, to że jest cholernie długa.
Na zdjęciu powyżej Twórcy Łodzi Przemysłowej czyli Izrael Poznański, Karol Scheibler i Henryk Grohmana.
Rzeźby rodem z Bydgoskiego Przedmieścia
przy fortepianie Artur Rubinstein
a na ławeczce inspiracji szuka Julian Tuwim
Dla przyzwoitości przeszedłem całą Piotrkowską. Nogi mnie rozbolały, a na domiar złego komóra zaczęła mi padać. W planach miałem jeszcze skansen przy Piotrkowskiej oraz Muzeum Kinematografii, ale zamiast tego musiałem czym prędzej szukać jakiegoś centrum handlowego, a później KFC z gniazdkami dla klientów. Ani się obejrzałem jak minęła 16. Do wyjazdu z Łodzi pozostały więc niecałe dwie godziny. Na spokojnie zjadłem wczesną kolację, podładowałem trochę telefon i podjechałem na dworzec.

Wyjazd generalnie udany. Łódź znacząco różni się od miast, które zwiedziłem do tej pory. Nie ma tu Starówki z prawdziwego zdarzenia, nie ma też porządnej rzeki, chociaż przez lub pod miastem przepływa ich aż 18, ale są to niewielkie rzeczki, których nazwy nic mi nie mówią. Najbardziej urzeka XIX-wieczna zabudowa fabryczna - to fantastyczne miejsca, o które Łódź powinna dbać. 

No cóż pora wrócić do siebie i odkrywać kolejne zakamarki Torunia, bo przecież to głównie Toruniowi poświęcony jest ten blog. :)