ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

30 lipca 2017

ROWEREM | Toruń-Osiek II: Taras widokowy

I znów w drodze… Jakiś czas temu zaplanowałem kilka pozamiejskich rowerowych wypraw, niestety, kapryśna pogoda skutecznie hamuje ich realizację. W miniony poniedziałek, korzystając z przebłysku lata, rzuciłem wszystko i od rana ruszyłem ku przygodzie. Przede mną było ponad 43 km trasy. Z jednej strony – sporo, z drugiej – niekoniecznie. Samochodem takiego dystansu w ogóle się nie czuje, ale też nie ma takiej przyjemności, jaką daje jazda na rowerze. Trasa rowerowa Toruń-Osiek była pierwszą, jaką opisałem na blogu równo trzy lata temu. Przez ten czas trochę się zmieniło: naprawiono drewniany most nad Drwęcą, a na trasie pojawiły się przystanki dla rowerzystów. Ale nie dlatego zdecydowałem się na ponowną wycieczkę tym samym szlakiem; przede wszystkim, zmienił się cel podróży. Wówczas było to jezioro w Osieku, tym razem chciałem dojechać nieco dalej, do tarasu widokowego w Łegu-Osieku. O tarasie dowiedziałem się w czerwcu tego roku, podczas rejsu Śladami Wisły i od tamtego czasu myślałem, żeby tam pojechać.

Wyruszyłem z domu parę minut po godzinie 9. Słoneczny i ciepły poranek wypędzał na świeże powietrze. Nauczony doświadczeniem z wyprawy do Chorabia i Górska wziąłem ze sobą podstawowe narzędzie, zapas wody mineralnej Ostromecko (tak, wspieram lokalne produkty i nie dlatego, że są lokalne, ale dlatego, że mi smakują), a w Kaszczorku wykręciłem do Stokrotki, żeby kupić suchy prowiant. Moją uwagę przykuł smakowicie wyglądający rogal z makiem. Szczerze, niech się schowają te wszystkie oblepione lukrem drożdżówki i „sewen dejsy”, w których nadzienia trzeba szukać z lupą. Zwykły polski rogal smakuje wyśmienicie i można się nim najeść. Skoro zaopatrzenie już zrobione, to można ruszać w drogę…
ul. Konstytucji 3 Maja / Na Skarpie
Z Torunia wyjeżdżam przez drewniany most przerzucony nad Drwęcą. O moście pisałem na „Po Toruniu” w 2014 i 2015 roku – przed i po remoncie. Mija kilka lat, a z mostkiem znów jest nie najlepiej: deski niepokojąco uginają się pod kołami roweru, niektóre widać, że są pęknięte. Tylko czekać, aż się pod kimś załamią, a wtedy… bul, bul, bul… Mam tylko nadzieję, że to nie ja będę deklamował ten osobliwy „poemat topielca”.
kościół w Złotorii
most drewniany łączący toruński Kaszczorek z Złotorią
widok z mostu na Drwęcę
W Złotorii czeka mnie pierwsza niespodzianka. Ostatnim razem stał tu tylko drewniany flisak, a teraz… cała artystyczna instalacja: drewniana tablica z ważnymi datami z historii wsi, ławka w kształcie ryby i trzy głowy. Ładnie to wygląda i tylko ten maz wykonany ręką permanentnego idioty, a widoczny na ścianie w tle, psuje cały efekt. Napatrzyli się już na cuda wydłubane w drewnie? No, to możemy jechać dalej…
Po drodze mijam dwie ciekawe, a jakże różniące się od siebie stare chałupy. Ta druga wygląda na pomenonnicką, co by się nawet zgadzało, bo mennonitów było tu kiedyś całkiem sporo. Jest też widok całkiem współczesny – za plecami mam dominującą na horyzoncie toruńską Skarpę.
na horyzoncie toruńska Skarpa
Pierwszy odskok robię w Grabowcu, do mostu autostradowego. Most im. Armii Krajowej fotografowałem wcześniej z Czerniewic i ze środka Wisły, ale z prawego brzegu dopiero teraz. A widoki tu są iście malownicze. Dobrze, że tu wykręciłem i Wam też polecam zboczyć na chwilę z trasy, choć sam zjazd nie jest najlepszy, bo betonowe płyty to fatalny budulec. Tutaj – choć na chwilę – można zapomnieć smak medialnej papki, jaką nas raczą na co dzień, ludzie tu też nie wariują (bo i żadnych ludzi tu nie ma) na punkcie obrony sądów czy partii rządzącej, a niczego nieświadome krówki pasą się, beztrosko skubiąc zieloną trawkę. Pięknie tu i spokojnie, ale przede mną jeszcze kawał drogi, więc jadę dalej.
Most autostradowy im. Armii Krajowej
Po drodze mijam poprotestancki kościół w Grabowcu. Wybudowany został w 1922 roku dla osadników holenderskich. Nie reprezentuje żadnego stylu architektonicznego, chociaż gdy mu się dokładniej przyjrzeć, widać przebłyski modernizmu. Budowla może nie powala pięknem, ale ma swój urok.
kościół w Grabowcu
Jakieś pół kilometra za kościołem, natrafiam na pierwszy z dwóch przystanków dla rowerzystów. Te wiaty na trasach, to świetny pomysł. Można na moment przysiąść, odpocząć, napić się wody, zjeść kawałek rogala… Bardziej marudni będą narzekać na brak sławojki, ale wszystkim się przecież nie dogodzi. Przy wiacie jest też drewniany stojak na rowery i tablice: jedna z mapką całej trasy i z opisem najciekawszych punktów, druga – o tematyce ekologicznej.
W Silnie mam dwa miejsca do zaliczenia. Najpierw cmentarz ewangelicki założonym w XVIII wieku. Górujące nad nekropolią stare, rozłożyste dęby, klony i kasztanowce, tworzą coś na kształt kopuły. Światła dociera tu niewiele, za to komarów jest bez liku i mają niezłego „nosa”, bo w mig zwąchały świeżą krew i zaatakowały mnie ze wszystkich stron. Szybko trzeba było zarządzić odwrót i się ewakuować, bowiem rządny krwi wróg miał przytłaczającą przewagę liczebną.
cmentarz ewangelicki w Silnie
Na szczęście luftwaffe culex pipiens nie opuściły swojej cmentarnej przestrzeni powietrznej i nie poleciały za mną, ale i tak wolałem się upewnić, czy nie mam ogona, dlatego też jeszcze w Silnie, odbiłem w prawo i po przejechaniu 700 m, dotarłem na tzw. punkt widokowy nad Wisłą. Powiedzmy sobie szczerze – to, co tak w Silnie ładnie oznakowali, to dupa, a nie punkt widokowy. Zwykły brzeg, jedna główka, jeden rybak i kilku miejscowych, którzy wpadli na „taras” zażyć trochę „majorki”. Półtora kilometra psu na budę. Kręcąc nosem, wracam na szlak.
Na trasie może nie ma wielkiego ruchu, ale od czasu do czasu pojawiają się jacyś rowerzyści, niekiedy nawet całe rodziny zmierzające najpewniej nad jezioro w Osieku albo w drugą stronę –  zmierzając ku gotyckiemu Toruniowi. Bardziej leniwym, polecam autobus miejski. Tak, z Rubinkowa i Skarpy można dojechać do Osieka linią 46. W przyszłości planuję wykorzystać autobus do zwiększenia zasięgu rowerowej wyprawy. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i stanie się to jeszcze w tym roku. Tymczasem, jestem już w Dzikowie i zatrzymuję się na drugim oficjalnym przystanku. Wygląda podobnie, jak ten w Grabowcu: wiata, stojak na rowery, tablice. Przystanek to dobra okazja, aby rozprostować stare kości. Gdybym był samochodem, to jednym kołem byłbym już na złomowisku. Hahaha.
Przekraczam granicę Osieka nad Wisłą. Jak miło, że wreszcie zmienili tablicę. W regionie Osieków jest od cholery i jeszcze trochę, więc niektóre muszą się wyróżniać. Stąd nazwa Osiek nad Wisłą, choć de facto nad Wisłą nie jest. Chyba był kiedyś, ale go zalewało i przenieśli w głąb lądu. Po drodze mijam kapliczkę z płaskorzeźbą z wizerunkiem Matki Boskiej, a przy skręcie nad jezioro – figurę Józefa z Dzieciątkiem. Jeśli wierzyć wikimapii, dawno, dawno temu na tej górce, był cmentarz ewangelicki, ale go ukradli czy coś, w każdym razie nagrobków brak.
Po wielu kilometrach lasów i pół, miło było zobaczyć wieś, która żyje. Usłyszałem warkot kosiarki, jakaś pani malowała ogrodzenie wokół domu, dwie inne zatrzymały się obok i wszyscy zaczęli rozmawiać. Po drugiej stronie ulicy, pod sklepem też toczyła się jakaś ożywiona dyskusja. A wszystko to w cieniu Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, przy którym warto się zatrzymać. Obecny kościół wzniesiono w roku 1928. Poprzedni, drewniany, spłonął 22 lipca 1925 r (szkoda). Obok świątyni stoi piękna stara chata, na którą warto zwrócić nie tylko uwagę, ale i obiektyw. Cel wycieczki jest coraz bliżej, więc nie ma co się ociągać.
kościół w Osieku nad Wisłą
wnętrze osieckiej świątyni
stara chałupa w Osieku nad Wisłą
Po około 500 m, dojeżdżam do skrzyżowania, nad którym czuwa Matka Boska zamknięta w klaustrofobicznej kapliczce. Kapliczka jest ładna, ceglana i przeszklona. Przy zjeździe w prawo, dostrzegam tablicę informującą, że do tarasu widokowego pozostało 2300 m. Bliżej, niż dalej – pocieszam się i ruszam ku celu. Po drodze, gdy asfaltową drogę zastąpią betonowe płyty (co oni mają z tymi płytami? Na promocji je kupili, czy co?!), po których jedzie się gorzej, niż po leśnych traktach, mijam kolejną przydrożną kapliczkę, jakże różniącą się od tej poprzedniej. Tym razem ku czci Matki Boskiej Skępskiej.
Wreszcie dojeżdżam do cmentarza ewangelickiego w Łęgu-Osieku. Wiedziałem, że jest na trasie i nie mogłem go ominąć, od tak. Warto tu zajrzeć, chociażby dlatego, że zachowało się całkiem sporo mogił. Jak podaje Lapidaria, nekropolię założono najprawdopodobniej 1775 roku. Choć tak starych nagrobków tu nie znajdziemy, to jednak najstarszy pochodzi z 1859. Przy wejściu stoi tablica, na której znajdziecie zarys historii wsi i garść informacji o samym cmentarzu. Chwilę tu zabawiłem. Wprawdzie komary niespecjalnie atakowały, za to pokrzywy trochę poparzyły mi sandały. Przechadzając się między nagrobkami, doszedłem do wniosku, że to bodajże najlepiej zachowany cmentarz ewangelicki, na którym byłem. Akumulatory w aparacie padły, ale spokojnie, miałem zapasowe. Szybka podmianka i… następny przystanek: Taras Widokowy Wisły im. Michała Kokota.
Warto było pedałować te dwadzieścia kilometrów. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to figura Chrystusa, którą ponad miesiąc wcześniej widziałem z pokładu łodzi w czasie rejsu Śladami Wisły.
widok tarasu widokowego z Wisły
Dopiero potem skupiam się na widokach. Patrząc w stronę Włocławka, widzę potężne, niczym wieże, wiatraki; na wprost – Kępa Dzikowska przysłania Ciechocinek. Na tarasie są ławki, miejsce na grilla, coś jakby scena… Pod figurą – kamień z nazwiskami tych, którzy zginęli na Wiśle; nieopodal tablica z rysem biograficznym patrona tego miejsca. Michał Kokot był fotoreporterem „Nowości” i „Gazety Pomorskiej”. Mieszkał w Osieku nad Wisłą i właśnie tu zasłynął, jako badacz i popularyzator lokalnej historii, ale także sztuki. To m.in. z jego inicjatywy powstała Osiecka Izba Regionalne, do której z chęcią bym wszedł, ale jest otwierana tylko dwa razy w tygodniu, na godzinę, w dodatku po południu.

Torunianie lubią jezioro w Osieku i chętnie tam jeżdżą, ale czy można odpocząć wśród dziecięcych wrzasków i gwaru rozmów? Dla tych, co wolą kameralność i przyrodę, polecam taras widokowy.
No, dobra, teraz trzeba jeszcze wrócić do domu. A powroty bywają ciężkie, zwłaszcza, gdy trzeba podjechać pod górę w Kaszczorku.