ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

14 października 2019

📘#56: „Baśń o toruńskim pierniku” – Elise Püttner

✔️ WPIS NR 43/2019 (320)
Wydana po raz pierwszy w 1885 roku Baśń o toruńskim pierniku (aka Baśń o toruńskich piernikach) czekała 134 lata na polską edycję. Właściwie bardziej czekali polscy Czytelnicy, smakosze toruńskich specjałów nie tylko tych gastronomicznych ale i – a może przede wszystkim – literackich. No i nastał rok 2019 i w odstępie miesiąca na lokalnych rynku wydawniczym pojawiło się nie jedno, lecz dwa polskojęzyczne wydania. O tym pierwszym już pisałem na blogu. I to dość krytycznie. Oczywiście nie o samej historii, a jedynie o książce jako produkcie, którego jakość pozostawia wiele do życzenia. 

Skoro było jedno wydanie, to wypada pokazać i drugie. Tak się składa, że ostatnio wpadło mi w ręce, zatem teraz mogę Wam doradzić, które lepiej mieć w swojej biblioteczce. Nie ukrywam, że Muzeum Okręgowe w Toruniu nie zawiesiło poprzeczki zbyt wysoko, ale – wierzcie lub nie – Biuro przewodnickie Piernikowa Chatka naprawdę mile mnie zaskoczyło. I to nie była tylko mała osłoda po gorzkich wspomnieniach wydania MOT. Już na pierwszy rzut oka książeczka Piernikowej Chatki zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim mamy tu znacznie cieplejsze i bardziej bajkowe ilustracje. Uważam, że Autorka rysunków - Małgorzata Górska-Piotrowska idealnie oddała klimat opowieści. Zresztą, zobaczcie sami. Na załączonych zdjęciach jest kilka przykładów. Jasne, wszystko jest kwestią gustu, dlatego mogę mówić/pisać tylko za siebie. Zatem piszę: te obrazki po prostu mnie urzekły. Dodatkowym smaczkiem są wstawki z oryginalnego (niemieckojęzycznego) drugiego wydania, które odebrałem jako ukłon w stronę pierwowzoru, zresztą nie jedyny – mamy tu także wprowadzenie Ludwiga Mahlau, redaktora Baśni o toruńskim pierniku z 1912 r. (książka dostępna w Kujawsko-Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej).
Jednym z największych zarzutów jakie miałem do wydania Muzeum Okręgowego, był brak przejrzystości. Pojedyncza interlinia, przypisy na końcu książki... W publikacji Piernikowej Chatki nie ma takich problemów. Tekst jest złamany zgodnie z przyjętymi standardami, przypisy (jest ich o wiele więcej niż w książce MOT, ale to dobrze, bo dzieciaki mogą nie ogarnąć niektórych pojęć) u dołu stron, dialogi prawidłowo zaakcentowane. Odniosłem też wrażenie, że i tłumaczenie jest lepsze. Tak, przeczytałem oba wydania. Tak, od pierwszej do ostatniej strony. Dlatego uważam, że przekład Joanny Stanclik ma w sobie więcej lekkości i odpowiedni rytm, co – zwłaszcza w książkach dla dzieci – ma duże znaczenie.

Wydanie, które dziś prezentuję, zostało dodatkowo wzbogacone o wstęp Katarzyny Kluczwajd, która krótko i rzeczowo opowiada zarówno o Elise Püttner, jak i o historii baśni. Jest też bonus. A jakże! Na końcu książeczki znajdziecie – inspirowaną Baśnią o toruńskim pierniku – piernikajkę czyli jedną z piernikowych bajek/przypowieści/opowieści, wspomnianej już Kasi Kluczwajd. Tekst pochodzi z książki Piernikajki czyli toruńskie piernikowe bajki (niekoniecznie dla najmłodszych).
Co do fabuły baśni... Szerzej pisałem o niej w prezentacji wydania Muzeum Okręgowego, ale pokrótce mogą streścić jeszcze raz. Otóż, pewnego dnia chłopiec imieniem Bogumił ucieka z domu swego ojca chrzestnego i wyrusza w długą wędrówkę, której celem jest spełnienie jego największego marzenia - młody pragnie zostać piekarzem, cukiernikiem, a tego zawodu może nauczyć się tylko w dalekiej Helwecji. Po drodze przeżywa masę niesamowitych przygód, spotyka wielu życzliwym ludzi, a dodatkowym plusem całej opowieści są toruńskie lokacje zarówno te, które przetrwały do naszych czasów, jak i te pozostające już jedynie w sferze historycznej. Opowieść jest prosta, ale bardzo ciekawa i obfitujące w pozytywne emocje. I choć baśń (jak to baśń) adresowana jest głównie do dzieci, to i stary piernik nie powinien nią wzgardzić.

Po przeczytaniu powyższego tekstu, nikt nie powinien mieć wątpliwości, które wydanie polecam. Ale jeśli to Was nie przekonało, sięgnę po ostateczny argument – ekonomiczny. Kupując baśń w Warsztacie Piernikarskim przy Franciszkańskiej 16, zaoszczędzicie dychę. Tę dychę można wydać na kawę, albo pierniki, albo co tam chcecie. Przecież każdy z Was znajdzie przynajmniej kilka sposobów na wydanie 10 zł. Tak więc dyszka w kieszeni, a w ręku książka która, w przeciwieństwie do konkurencyjnego wydania, jest dużo bardziej wartościowa i ładniejsza, a do tego zrobiona z pasją i ze smakiem, no i z piernikajkowym bonusem, oczywiście. No kurczę, czego chcieć więcej?
Ale zaraz, chwila... Tak bez żadnych minusów? Nie ma nic, do czego można się przyczepić? W sumie jest jedna taka rzecz, na którą – jako że sam jest autorem książki – zwróciłem uwagę. To brak nazwiska Autorki na pierwszej stronie. Ja wiem, rozumiem, Elise Püttner na tym już nie zależy, kobiecina nie żyje od 1923 roku i – że tak to ujmę – wymiksowała się ze spraw doczesnych, ale mimo wszystko Jej nazwisko powinno się znaleźć na okładce. Może pojawi się przy dodruku. Byłoby miło. A tymczasem zachęcam Was do wykupywania pierwszego nakładu. Tak serio i z serca – warto.

przekład: Joanna Stanclik
ISBN: 978-83-953766-0-3
wydawca: Biuro przewodnickie Piernikowa Chatka
ilość stron: 60
rok wydania: 2019
typ okładki: miękka

Dziękuję Pani Dorocie Swobodzińskiej
za udostępnienie egzemplarza książki.