Z cyklu... TORUNIANIN ZWIEDZA KRAJ
Ostatnie dni nie zachęcają do podróży. Słońce jakby zostało wpisane na listę obiektów zakazanych, zamiast śniegu pada deszcz; aby zmusić się do wstania z łóżka co poniektórzy dopuszczają się czynów masochistycznych. Ale przecież nie zawsze tak było. Wystarczy spojrzeć na zlepek zdjęć powyżej, aby przypomnieć sobie lepsze czasy. I właśnie do nich dziś wrócimy, do słonecznego sierpnia.
Punktualnie o 6 rano autosan Arrivy wyjechał z dworca autobusowego w Toruniu. Po drodze miał tylko jeden przystanek - w Lubiczu, a później już tylko monotonia autostrady A1. 175 km pokonuję w 2,5h - nie jest źle, zważywszy na to, że do Grudziądza szynobusem jechałem tylko pół godziny krócej, a to tylko 57 km. Miejsce przy oknie i słuchawki na uszach zapewniają mi relaks i chwilę odpoczynku przed całym dniem na nogach.
W Gdańsku jestem przed czasem. Szybko kupuję metropolitarny bilet dobowy na kolej i gdyńską komunikację miejską (kawałek papieru, ale niezastąpiony w zwiedzaniu miasta) i czym prędzej na peron złapać wcześniejszą SKM-kę. Udaje się. Pora zatem rozpocząć drugą część podróży. Przejażdżka przez Trójmiasto trwa niespełna 40 min. Czas zabijam czytaniem kupionej na wyprzedaży książki "Jest takie miejsce..." Wojciecha Zawioły. Zwykle mam pecha do tytułów z przeceny, ale ta powieść mnie wciąga.
Wysiadka na przystanku SKM: Gdynia Stocznia. I kolejna przesiadka tym razem na autobus 109, po czym kolejnych 20 min jazdy. Podróże bywają męczące, a jak jeszcze dodać do tego letnie słońce...
109 kończy kurs na pętli "Babie Doły", to w zasadzie koniec Gdyni, dalej rozciąga się baza lotnicza z lotniskiem wojskowym i niewielkie osiedle bloków zbudowanych z myślą o stacjonujących tu żołnierzach. Osiedle nie jest częścią jednostki, zatem można śmiało przechodzić. Oczywiście z moim szczęściem, nawet tu - gdzie turysty ze świecą szukać - trafił się pijaczek próbujący wyżebrać parę złotych na piwo, tanie wino czy denaturat. Okoliczni mieszkańcy widząc w mojej osobie "obcego" bacznie mi się przyglądali. Do dziś zastanawiam się za kogo mnie brali: szpiega, lumpa w krótkich gaciach (czyt. spodenkach) czy turystę, który zaburzy ich sielankę? Chcecie pewnie wiedzieć po jaką cholerę grzałem przez całe miasto na to zmilitaryzowane zadupie? Nie, nie po to, aby zobaczyć bramę jednostki wojskowej. Takie mogę sobie obejrzeć w Toruniu, chociażby na Stawkach. Mnie interesował pewien obiekt znajdujący się na morzu.
Po pokonaniu stromych schodów (potem trzeba było po nich wejść, przy czym sporo energii poszło się...), których czasy młodości minęły lata temu, znalazłem się na plaży w Babich Dołach. Dochodziła 9 rano a stan plażowiczów, w ten przepiękny poranek, wynosił... 3: dziewczyna z nostalgią wpatrzona w Bałtyk i jakaś para cmokająca dwuznacznie w krzaczorkach. W sumie nie ma co się dziwić frekwencji, ponieważ plaża - jak i prowadzące na nią schody - była mocno zaniedbana. Ale przecież nie o plażę mi chodziło tylko...
Jest! Niemiecka torpedownia z czasów II wojny światowej. Przez ponad 70 lat zdążyła popaść w ruinę, ale właśnie ta niedoskonałość sprawia, że robi takie wrażenie. Znajduje się na zamkniętych akwenie, o czym przypomina motorówka Marynarki Wojennej patrolująca teren. Obiekt znajduje się jakieś 300 m od brzegu. Zbudowany w latach 1941-1942 był centralnym ośrodkiem badawczym Torpedowaffenplatz Hexengrund (po naszemu: Torpedowe Zakłady Doświadczalne w Hexengrund). Dziś to dom dla nadmorskiego ptactwa, m.in. mew i kormoranów. W czasach swojej świetności torpedownię łączyło z lądem molo, ale te zostało wysadzone przez wojsko w latach '90.
Drugim punktem na mojej mapie był Dworzec Morski. Minęła 10, więc słońce coraz dobitniej obwieszczało swoją obecność. Trzęsącym się autobusem linii 119 dojechałem na kolejną gdyńską pętlę.
Mijając dworzec i kapitanat portu wejdziecie na Ostrogę Pilotową, która jest jednocześnie znakomitym punktem widokowym na port.
Z kolei po drugiej stronie awanportu widać fragment Portu Wojennego Gdynia.
W drodze powrotnej przystałem na chwilę przed osobliwym pomnikiem. Swoją drogą należałoby zapytać w Wiltshire czy czasem nie zginęło im kilka kamyczków ;) To żart, ale skojarzenie ze Stonehenge jakoś samo się nasunęło. Na gdyńskim pomniku znajdziemy dedykację: "Ludziom morza".
Następny przystanek: Plac Kaszubski. Jako miłośnik tabaki nie mogłem sobie odmówić spotkania z parą kaszubskich staruszków siedzących na ławeczce.
Z kolei sto metrów dalej stoi sobie Antoni Abraham, nazywany "królem Kaszubów". Wielki człowiek i patriota, któremu przez całe życie przyświecała idea zawarta w wierszu Hieronima Derdowskiego: "Nie ma Kaszub bez Polonii, a bez Polski Kaszub".
Spacer po Gdyni rozpocząłem od ulicy - wspomnianego wcześniej - Derdowskiego, która następnie przechodzi w ul. Hryniewickiego. Odbijając w prawo przy Sea Towers (nie sposób przeoczyć tego apartamentowca) wejdziemy w Nabrzeże Prezydenta.
Wchodząc na jeden z pomostów Basenu Prezydenta zobaczmy z niego piękny Dar Pomorza, do którego wejdziemy w części II.
A także wieżowiec Sea Towers w pełnej krasie.
No dobra. Pora na ostatni - w tej części - punkt wycieczki. Mowa o okręcie ORP "Błyskawica". Gotowi wejść na pokład?
Niszczyciel wszedł do służby Polskiej Marynarki Wojennej w 1937 roku i brał udział w działaniach wojennych od pierwszych do ostatnich dni II wojny światowej. Uczestniczył w walkach na Atlantyku, Morzu Śródziemnym i Północnym. Podczas Operacji "Dynamo" na przełomie maja i czerwca 1940 roku brał udział w ewakuacji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego z francuskiej Dunkierski. Udział w bitwie pod Ushant oraz w operacjach: "Overlord" (Normandia), "Torch" (Algieria i Maroko Francuskie) i wreszcie wielki finał - "Deadlight" (po kapitulacji niszczenie niemieckich U-Bootów), zapewniły "Błyskawicy" zasłużone odznaczenia: Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari (1987) oraz Medal "Pro Memoria" (2012). Ze służby czynnej odszedł w 1975 roku i został przekształcony w muzeum. Warto też nadmienić, że to najstarszy zachowany niszczyciel na świecie, który wciąż jest w doskonałym stanie, chociaż do wojaczki z pewnością się nie nadaje.
Koniec części I.