ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

10 listopada 2017

📘#31: „Nr 20998 opowiada” – ks. Wojciech Gajdus

Na początku lipca 2016 roku szukałem miejscowości, którą można byłoby zwiedzić w jeden dzień. W końcu znalazłem i natychmiast zadzwoniłem do kumpla.
- Jedziemy do Sztutowa – oznajmiłem mu.
- To żeś wymyślił. A gdzie to jest?
- Jakieś 50 kilosów na zachód od Gdańska. W czasie II wojny światowej Niemcy mieli tam obóz koncentracyjny. Kolejna szwabska fabryka śmierci do mordowania naszych i Żydów.
- A połączenie?
- PolskiBus do Gdańska, a potem przesiadka na lokalny PKS. Jedziemy w nocy, żeby w Sztutowie być przed otwarciem muzeum. Jak wszystko pójdzie sprawnie, to zdążymy jeszcze wyskoczyć do Sopotu na molo.
- Widzę, że wszystko masz już obcykane.
- Wiadomo. Nie ma lipy.
- No dobra, to jedziem – zapadła decyzja.
- Jedziem – przytaknąłem.
No i pojechaliśmy, dokładnie 21 lipca. Relację z tego wyjazdu zamieściłem na blogu w połowie sierpnia. Z wycieczek, jak pewnie większość z Was, przywożę pamiątki. Gdy byłem młodszy, były to pocztówki, jakieś kubki, gipsowe figurki i inne duperele. Teraz szukam lokalnych wydawnictw. Zatem, po przekroczeniu bramy obozu Stutthof, swoje pierwsze kroki skierowałem do Biura Obsługi Zwiedzających, mieszczącego się w byłej wartowni SS. Muzeum ma dość bogatą ofertę książkową, większość – to jednak pozycje napisane przez historyków, a mnie ich głos nie interesował. Chciałem tekst pełen emocji, a nie suchych dat. Szukałem więc wspomnień więźniów obozu. Tak wpadła mi w ręce książka księdza Wojciecha Gajdusa. Gdy już wracaliśmy ze Sztutowa do Gdańska, zacząłem przeglądać wszystko co kupiłem. I nagle zaskoczenie! W „Nr 20998 opowiada” jest część toruńska! Ale wiecie jak to jest… Wróciłem do domu, książka trafiła na półkę i została zapomniana. Czytam około 80 pozycji rocznie, ale podejrzewam – choć nigdy tego nie liczyłem – że kupuję i dostaję więcej. Niektóre tytuły leżą na regale po kilka lat, nim sobie o nich przypomnę; książka ks. Gajdusa, tyle nie czekała, chociaż półtora roku, to też kawał czasu.

Wojciech Gajdus urodził się 12 października 1907 roku, po sąsiedzku, bo w Papowie Toruńskim. W 1926 ukończył Gimnazjum Klasyczne im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, a w późniejszym czasie był kierownikiem Szkoły Podstawowej nr 6 przy ul. Łąkowej na Mokrem. Kapłańska droga nieco oddaliła Go od naszego miasta. Wojna sprawiła, że ks. Gajdus – choć wbrew własnej woli – wrócił do Torunia. Aresztowany 17 października 1939 roku na dworcu w Chełmży, zostaje osadzony w obozie w Forcie VII. Pierwsza część jego wspomnień dotyczy więc toruńskiej twierdzy. Ks. Wojciech Gajdus bardzo obrazowo opisuje życie w forcie, swoich towarzyszy niedoli i oprawców, w tym tego największego – Straussa, przedwojennego podgórskiego stolarza, który na początku wojny był wicekomendantem Fortu VII i komendantem toruńskiego Selbstschutzu. Duchowny wspomina też „dobrego ducha obozu” ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego. To właśnie kapłan z toruńskiego kościoła mariackiego zainicjował niedzielne msze recytowane i jako pierwszy zaczął też spowiadać więźniów. Ks. Gajdus opowiada również o przejmujących wizytach małej Krysi, która – nie bacząc na zagrożenie – przedostawała się na teren fortu, aby zobaczyć uwięzionego brata.

W styczniu 1940 roku, gdy Fort VII zostaje zlikwidowany, część więźniów trafia do dopiero tworzonego obozu koncentracyjnego w Sztutowie. Tu przewieziono m.in. ks. Gajdusa i ks. Frelichowskiego. W wspomnieniach sztutowskich również nie brakuje opisów katów i ich ofiar, gehenny tysięcy Polaków, którzy przeszli przez KL Stutthof lub zostali tam zamordowani. Ks. Wojciech spędził w nadmorskim obozie cztery długie miesiące, by trafić w końcu do jeszcze większego piekła – do KL Sachsenhausen, nieopodal Berlina.

Na początku napisałem, że wybierając książki, chciałem tekst pełen emocji. Chyba nie mogłem trafić lepiej. „Nr 20998 opowiada”, to bardzo emotywna i intymna opowieść, relacja z delegatur piekła na Ziemi. „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – napisała Zofia Nałkowska w „Medalionach”. Zastanawiam się tylko, czy nasi rodacy faktycznie byli gnębieni przez ludzi? Zachowanie niemieckich najeźdźców zdaje się temu przeczyć.

Książka ks. Gajdusa, to lektura warta uwagi, a jedyne do czego mogę się przyczepić, a co bardzo rzuca się w oczy, to tony literówek i kropek w miejscach, gdzie powinny zwisać przecinki. Niestety – i piszę to z ciężkim sercem – redakcja publikacji jest na poziomie raportu napisanego przez mało rozgarniętego milicjanta, któremu nie udało się skończyć ośmiu klas podstawówki. I pomyśleć, że tekst przechodził przez cztery osoby… Nie chcę się nad nimi pastwić, ale ich praca, czy raczej jej brak, pozostawia pewien niesmak. Zachęcająca może być za to cena książki. 10 zł, to naprawdę niewielkie pieniądze za świadectwo człowieka, który przeszedł gehennę niemieckich obozów.

nr ISBN: 978-83-7823-320-6
wydawca: Bernardinum
ilość stron: 344
rok wydania: 2013
typ okładki: miękka